niedziela, 14 sierpnia 2016

379. Mój Suzuki Swift II (MK3): Update #03. Koniec przygody.

379. Mój Suzuki Swift II (MK3): Update #03. Koniec przygody. staryjaponiec
Cztery lata, to i tak długo. Dzisiaj uczciwie przyznaje, że kupno samochodu było raczej błędem i nie mam na myśli tego konkretnego, ponieważ tyczyłoby się to jakiegokolwiek będącego wówczas w moim zasięgu. Mogłem zainwestować w remont roweru lub kupić motorower, z wielu względów byłby to bez porównania lepszy pomysł i dzisiaj trochę żałuję, że nie poszedłem taką drogą.






Niewiele pisałem o tym samochodzie, ponieważ... jakoś nie bardzo było co pisać.

Pozostałe dwa wpisy można znaleźć tutaj:
https://staryjaponiec.blogspot.com/search/label/m%C3%B3j%20samoch%C3%B3d



Zimą 2013 r., wziąłem się za walkę z korozją, która zaczęła ostro wychodzić na całym spodzie drzwi od kierowcy. Wyszło całkiem OK, ponieważ przetrwało do sierpnia 2016 r. i korozja nie wyłaziła z tej strony.


Suzuki Swift MK3, drzwi, korozja


Latem 2014 r., przyszedł czas połatać progi w dwóch miejscach i powalczyć z korozją. One ogólnie były w średnim stanie z zewnątrz, na szczęście nie było żadnych dziur bezpośrednio do wnętrza samochodu. W sierpniu 2016 r. elementy progów które naprawiałem bez problemów przetrwały, ale... korozja zaczęła wychodzić w innych miejscach.


Suzuki Swift MK3, progi


Wkrótce potem, przyszedł czas na rozprawienie się z cholernym zaworkiem PCV. Zacząłem go szukać w polskich sklepach, ale nic nie znalazłem. Postanowiłem skorzystać z pomocy polskich sklepów trudniących się sprowadzaniem części z USA, ponieważ tam Swift ma swoje "amerykańskie klony". Pierwsza próba skończyła się przysłaniem mi złego zaworka (szaro-niebieski), proces odzyskiwania kasy trwał pół roku(!). Nie poddałem się. Znalazłem kolejny sklep, w którym na szczęście udało się kupić właściwy zaworek (czarno-szary), cała operacja trwała około 10 dni.


Suzuki Swift MK3, zaworek PCV, valve, odpowietrzenia

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, zaworek PCV, valve, odpowietrzenia


Rok później, w maju 2015 r., przyszedł czas na "inspekcję" przednich mocowań wahaczy, ponieważ wkrótce po kupnie samochodu w 2012 r., dzięki pewnemu człowiekowi z forum zlosnik.pl, zainteresowałem się tematem i wyszło, że mocowania są w nieciekawym stanie, na szczęście nie było jeszcze fatalnie, więc czym prędzej zostały one wzmocnione. Po trzech latach, korozja zaczęła powoli wychodzić, co wprawiło mnie w zakłopotanie, ponieważ ile można ciąć i spawać ten element...


Suzuki Swift MK3, mocowania wahaczy, spawanie, wzmocnienie


W czerwcu 2015 r., robiłem coś w garażu przy samochodzie. W między czasie postanowiłem obadać stan tylnych nadkoli i przestrzeni w około, wsadziłem rękę w okolice tylnego zawieszenia i na ślepo zacząłem dłubać palcami. Podłubałem kilka minut, zapełniłem całą garść, po prostu wykruszyłem jakąś porcję mocowania zawieszenia, podwozia, cholera wie czego. Podrapałem się po głowie i z tęgą miną zdałem sobie sprawę, że zbliża się koniec przygody dla tego niemal 25-letniego wozidła.


korozja, rdza


Od wakacji 2015 r. do wakacji 2016 r., jeździłem Swiftem bardzo rzadko. Po głowie chodził mi plan reanimacji tego samochodu, jednak dla człowieka bez stałych dochodów, to było niemożliwe, po kilku próbach rozwiązania tego w myślach, zdałem sobie sprawę, że jak na moje możliwości, już dawno na to za późno. W lipcu 2016 r. zapadła decyzja o wystawieniu ogłoszenia o sprzedaż lub oddaniu auta na stację demontażu pojazdów. Wybrałem drugą opcję, jednak w między czasie coś mnie naszło aby spróbować go sprzedać, może komuś by się na coś przydał. Wystawiłem ofertę na OLX za 500 zł, odezwało się kilkanaście osób, niektóre propozycje jakie otrzymałem uzmysłowiły mi, że sprzedaż tego samochodu może mnie wpędzić w pewne tarapaty, nie chcę wdawać się w szczegóły. Tak więc usunąłem ogłoszenie i wróciłem do opcji oddania Swifta na stację demontażu, aby załatwić to szybko, bezpiecznie i bezproblemowo.

6 sierpnia 2016 r. umówiłem się z firmą na transport. Przyjechała laweta, wysiadł pan, popatrzył na Swifta i powiedział coś w stylu: "To jeszcze ładna sztuka". Faktycznie, samochód z zewnątrz wyglądał nieźle, w sumie to lepiej niż część droższych modeli z ogłoszeń sprzedaży. Niestety, był bardzo zaniedbany mechanicznie. Po wcześniejszych negocjacjach z panią z firmy, stanęło na 300 zł. Otrzymałem pieniądze, niezbędne dokumenty, kilka dni temu wyrejestrowałem samochód i zgłosiłem ten fakt do ubezpieczyciela.

Muszę przyznać, że dziwnie tak spoglądać w kierunku ulicy i nie widzieć Swifta. Przez cztery lata, co dzień spoglądałem na niego, kiedy przechodziłem między pokojami, tak z przyzwyczajenia.

Kilka fotek na pożegnanie:


Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec, tylne lampy

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec, SOHC, G13BA, silnik

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec, przód, biały

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec, tył, biały

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec, przód, biały

Suzuki Swift MK3, 1.3 GS, staryjaponiec


Co by tu jeszcze dodać...

Najdłuższe trasy:
Szczerze? Jednorazowo około 15 km to było chyba max. Zapewne którejś nocy, ponieważ wtedy jeździłem najczęściej. Zrobiłem tym samochodem nieco ponad 3000 km w cztery lata, więc nie ma się co dziwić. Stan samochodu pogarszał się szybko, już pierwszej zimy pojawiło się szarpanie, później było coraz gorzej, więc perspektywa długich podróży stawała się bezsensowna.

Najdziwniejsze przygody:
Przejażdżka z pewnym gościem, który zaczepił mnie w nocy na stacji benzynowej, z pytaniem o podwiezienie do domu. To było dziwne, może nawet trochę niebezpieczne, ponieważ nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Gość był lekko nastukany, na koniec dał mi dwie psychotropowe tabletki, jako podziękowanie za podwiezienie hehe, ale mi wystarczyło psychozy na co dzień, więc nie skorzystałem z nich.

Najbardziej wkurzające momenty:
Było ich niestety wiele. Ostatni, to chyba jesienią 2015 r., zgaśnięcie samochodu na skrzyżowaniu, kiedy stałem pierwszy na światłach i próbowałem ruszyć z ręcznego (wzniesienie), później nie chciał odpalić przez kilkanaście sekund, to było żenujące. Inna akcja miała miejsce w 2013 r., kiedy stan samochodu powoli stawał się coraz gorszy, wtedy jeszcze żyła moja mama, jechałem z nią do apteki po rzeczy dla również wtedy jeszcze żyjącego jej brata (mojego wujka), niestety, samochód szarpał jak dziki, trudno było jechać nawet po prostej drodze, kipiałem ze złości, wyzywałem na samochód, musiałem wysadzić mamę na przystanku, aby pojechała autobusem do apteki, podczas gdy ja ledwo człapałem się do domu, byłem wkurwiony jak nigdy. Reszta denerwujących momentów miała miejsce w garażu, kiedy próbowałem coś naprawiać i nie wychodziło, no ale to chyba dość naturalna reakcja.

Stłuczki, wypadki, obcierki, zdarzenia drogowe itp.:
Niewiele jeździłem, więc na szczęście nie doświadczyłem niczego złego. Jedyna dziwna sytuacja miała miejsce kiedy chciałem zawrócić na świeżo wyremontowanej drodze, pięknie wylany asfalt, wysokie studzienki i zajebiście wysokie krawężniki. Podczas zakręcania, nie zdawałem sobie sprawy, jak wysokie są te cholerne krawężniki, więc wziąłem zakręt z typową prędkością jaką zwykle podjeżdżam na krawężnik, natomiast tutaj po prostu uderzyłem podwoziem tak mocno, że zatrzymałem się na krawężniku i auto mi zgasło.

Najfajniejsze momenty:
Kupno samochodu :) i pierwszy rok korzystania z niego. To było naprawdę super. Szczególnie samotne, nocne jazdy bez celu, po mieście. Inne dobre momenty, to kiedy udało mi się coś naprawić (niewiele było takich sytuacji). I jeszcze sytuacje, kiedy posiadanie samochodu naprawdę okazało się zbawienne, czyli przewożenie dużych przedmiotów, albo pożyczanie samochodu ojcu lub bratu.



Podsumowując, dlaczego skończyło w taki sposób? Ponieważ nie bardzo byłem zainteresowany utrzymaniem tego samochodu. Korzystałem z niego tak rzadko, że nie czułem potrzeby zajmowania się nim. To brzmi źle. Ale wtedy wydawało się bez większego znaczenia. W dodatku, rzadko kiedy były pieniądze. Teraz biorę się za to od nowa, zaczynając od jednośladu, czyli pojazdu który jestem w stanie utrzymać, ponieważ tak to powinno wyglądać, jeśli miałoby mieć sens. Wtedy wszystko jest naturalne, bezstresowe, logiczne, bezpieczne, właściwe.

Breloczek zostawiłem, ponieważ jest szansa, że za jakiś czas znowu się przyda ;-)

Suzuki, brelok, breloczek

18 komentarzy:

  1. Myślałem nad kupnem właśnie takiego Swifta jako pierwsze auto. Ale z posta wynika że chyba lepiej odpuścić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja kupiłem ten samochód z "komisu", od ludzi np. którzy pomalowali pędzlem progi zakrywając rdzę, a następnie sprzedali mi go za 1000 zł drożej, przy okazji nie wspominając mi o wielu jego wadach. Wtedy nie miałem o tym pojęcia. Jakby podejść do tego odpowiednio, samochód był do ogarnięcia już na starcie. Ale moje podejście było złe.

      Jeśli miałbym warunki, chętnie kupiłbym ponownie ten model, tzn. tym razem jedynie w postaci Subaru Justy 1.3L 86KM 4WD, z ostatnich lat produkcji, pod warunkiem sprawdzenia czy mocowania wahaczy są w fabrycznym stanie i czy cały samochód jest zadbany mechanicznie. Justy II, to jak wiadomo Swift II z napędem na cztery koła, ze znaczkiem Subaru.

      Usuń
    2. Przez chwilę dzięki twojemu postowi (świetnemu z resztą) zacząłem szukać Justy 4WD ale nie było tego zbyt dużo a jak pomyślałem że nie mam garażu i wystarczających funduszyżeby ewentualną mechanikę ogarnąć skupiłem się na wersji 1.0 2WD żeby ubezpieczenie było tanie a nie jest to ciężkie auto więc 1.0 powinno wystarczyć na początek.

      Usuń
  2. Trzeba bylo kupić k11 lepiej sobie radzi z korozją a równie fajnie jeździ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gó*no prawda, K11 lecą w oczach, angole to partacze , auto jest zrobione z blachy wyciagniętej z dna morza, a wiązka zgniła by nawet w próżni...
      https://www.micra.org.uk/attachments/sam_3162-jpg.48780/

      Hehe, moge bo mam. A Najciekawsze,że wiedziałem jak jest i kupiłem auto z pełną premedytacją :P
      -----------

      Nie łam sie Japońcu, prawdziwy ból to gdy masz w garażu Impreze GF i nie masz kiedy sie za nią zabrać... :(

      Usuń
  3. to może zamiast Swift'a AE86 bądź też Nissan 280 ZX, Lancer Evo III lub IV czy też Subaru - wszystko zależy od funduszy ale takiego Nissana 280 ZX do renowacji można dorwać za mniej więcej 18-19 tysięcy złotych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z takich fajnych modeli "za rozsądne pieniądze", najchętniej kupiłbym 2-drzwiową Impreze 2.5 RS z pierwszej generacji. To jest wymarzone wozidło na moje warunki, jak również pod kątem konstrukcji. 2-drzwiowe nadwozie, silnik boxer, napęd na cztery koła.
      Ale to tylko gdybanie.
      W 2017 r. planuje przesiąść się na na motocykl 125, mam nadzieję, że się uda. A co będzie później, to tym bardziej nie wiadomo.

      Usuń
    2. Japońcu, GC to nie jest rozsądny wybór, tymbardziej 25RS w którym będziesz musiał zrobić UPG.
      Podstawą posiadania subaru jest brak kobiety żeby mieć kiedy przy nim podłubać. Generalna zasada jest taka,że Subaru prawie sie nie psuje, ale jak jebnie to musisz mieć zapas kasy. Przykładowo wiskoza jakimś cudem wyszła mnie tylko 600zł (własna robota) Jezeli był byś "młodzieniaszkiem który gdzieś tam usłyszał że subaru to super auta i grał w Colina więc sobie kupił"- byłbyś już ogolony na 1500zł. A i tak wątpie że ktoś by to zdiagnozował, na poczatek minimum 4 przeguby z przody byś miał wymienione na bank :P
      Klasyki rdzewiewieją, ćwiartek sie nie nadąży łatać, no nie ma sie co sie czarować. Dopiero rok temu ktoś zaczał robić reperaturki do GC... ja też przezyłem szok gdy szukałem auta- "wszystkie samochody które kiedyś mi sie podobały są już na złomie" :(

      Usuń
    3. No właśnie, dużo prawdy w tym ostatnim zdaniu. Ale na horyzoncie zawsze może pojawić się coś nowego. Jednak przyznam, że ja mam wybitnie blade pojęcie o dzisiejszych japońskich samochodach z lat 2000-2010, na tzw. "pierwsze auto za niewielkie pieniądze". W sumie, to już gdzieś w 2010 r. przestałem się interesować rynkiem wtórnym, ponieważ z informacji jakie zdobyłem wcześniej, doskonale wiedziałem czego szukać (głównie były to modele z początku lat 90).

      Usuń
    4. Nie oszukujmy sie japońcu, w tych latach nie było w sumie nic ciekawego. Civic "van"? Misubishi "kolt"? CR-Z? Bicz pleas... nie moge na to patrzeć. Bardzo długo jedyne auto z tych lat jakie mógłbym mieć to Avensis II... niestety j.w produkowany u angielskich partaczy.... to jest nie do pomyslenia jak ten mit japończyka legł w gruzach. I sumie nie ma wyboru silnikowego- wolnossaki pala w cholere i biora po czasie olej ,a D4-D chyba nie trzeba mówić.

      Ale po czasie troche sie te obłe kijanki opatrzały i ja osobiscie troche przychylniejszy okiem już patrze na te szkarady. Np po czasie zaczęło mie podobać Legacy BP. A z najnowszych to Levorg... mimo że wygląda prawie jak Astra IV :P

      Aj juz całkiem powaznie to przemyśl najpierw zanim byś kupował impreze. I co mi cieżko przychodzi do napisania to niestety najlepiej wolnossaka z gazem (w Itali jest sporo fabrycznych Bi-Fuel) Jezeli bedzie to za jakieś 2-4 lata to w sumie możesz odpuścić bude GC bo już bedzie za stara :(

      Usuń
    5. Oj tam, oj tam - zapominacie, że z tych nowszych Japońców to są jeszcze Hondy, które nie chcą się psuć, a i silniki mają fajne i z kopytem - np. K-seria. Podejrzem też, że gdybyś kupił na start zadbanego Civica np. Żelazko (IV generacja), zamiast Swifta, to śmigałbyś nim do dziś. Kolega miał już dwa i nigdy nie miał z nimi problemów, a nie kupował tych droższych - jeden z nich (kupiony za 1150 zł) jest opisany u mnie na blogu.

      Usuń
  4. "Wystawiłem ofertę na OLX za 500 zł, odezwało się kilkanaście osób, niektóre propozycje jakie otrzymałem uzmysłowiły mi, że sprzedaż tego samochodu może mnie wpędzić w pewne tarapaty, nie chcę wdawać się w szczegóły."

    Czy mógłbyś powiedzieć o co chodzi? Nie chce być wścibski, po prostu mam podobne auto w podobnym stanie którego niedługo będę chciał się pozbyć i zastanawiam się czy jest coś o czym nie pomyślałem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 400-500 zł nikt mi nie chciał dać. 200-300 zł oferowali ludzie którzy zdecydowani byli na zakup aby takim samochodem szaleć i katować. Może to lekka paranoja, ale zdałem sobie sprawę, że mogę nie zdążyć tego samochodu wyrejestrować czy zgłosić do ubezpieczyciela, a już będzie leżał w rowie, na dachu, bądź owinięty wokół słupa/drzewa, z poszkodowanymi, biorąc pod uwagę stan samochodu. Wprawdzie w najgorszym wypadku, tutaj dokumentem rozstrzygającym jest chyba umowa (koniecznie z dokładną GODZINĄ sprzedaży/kupna), no ale różnica między realną kwotą za jaką mógłbym sprzedać ten samochód, a kwotą ze stacji demontażu, to kilkanaście bądź kilkadziesiąt złotych, natomiast w przypadku oddania na stację, człowiek ma przynajmniej automatycznie spokój i wszystko jest załatwione jak należy.

      Usuń
  5. Z moim prawdopodobnie też do końca roku się pożegnam bo już mnie drażni, zrobię jedno to wychodzi drugie :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. szkoda autka ale show must go on. nie sostała Ci ta lotka z klapy przypadkiem? ktoś wie gdzie taką kupić?

    OdpowiedzUsuń
  8. Miałem kiedyś takiego samego swifta. Miałem go jakoś 3-4 lata, poczym wahacze zaczeły się rozjeżdzać bo do tego stopnia nadwozie przegniło.... więc też poszedł na złom :)

    OdpowiedzUsuń